Karol Marks pisał, że „Tradycja
wszystkich zmarłych pokoleń ciąży jak zmora na umysłach żyjących”. Jak rozumiał
te słowa? Zwracał uwagę, że w chwilach historycznych przesileń osoby pragnące
zmienić bieg historii uciekają do historycznych kostiumów. Starają się odegrać
wydarzenia znane z podręczników w historii w nowych okolicznościach. „I właśnie
wówczas, gdy wydają się być zajęci tym, by dokonać przewrotu w sobie samych i w
tym, co ich otacza, by stworzyć coś, czego nigdy jeszcze nie było, w takich
właśnie epokach kryzysu rewolucyjnego przywołują oni trwożliwie na pomoc duchy
przeszłości, zapożyczają od nich imiona, hasła bojowe i szaty, ażeby w tym
uświęconym przez wieki przebraniu i w tym zapożyczonym języku odegrać nowy akt
historii wiata. Tak Luter przywdziewał maskę apostoła Pawła, rewolucja lat
1789-1814 drapowała się kolejno w togę republiki rzymskiej i cesarstwa
rzymskiego, a rewolucja 1848 r. nie umiała się zdobyć na nic lepszego, jak na
parodiowanie już to roku 1789, już to tradycji rewolucyjnych lat 1793-1795”1 –
pisał filozof z Trewiru.
Spostrzeżenia
te wydają się aktualne również w dzisiejszej Polsce. Bo jak inaczej wytłumaczyć
narastającą falę antykomunizmu? Postawa ta jest w Polsce tym popularniejsza, im
bardziej oddalamy się od okrągłego stołu. Zarówno związkowcy z „Solidarności”
wysuwający postulaty socjalne, jak i nacjonaliści maszerujący w Marszu
Niepodległości czy Solidarni 2010 domagający się wyjaśnienia katastrofy
smoleńskiej, skandują jedno hasło „Precz z komuną!” Na pierwszy rzut oka wygląda
to na polityczną aberrację. Jaka komuna? Jacy komuniści? Gdy przywołamy myśl
Marksa ów slogan zaczyna być zrozumiały. Dzisiejsi prawicowi radykałowie
odgrywają spektakl walki z „komuną”, jaki odbywał się w latach 80-tycyh. Na
skutek działalności Instytutu Pamięci Narodowej i dominacji medialnej osób
socjalizowanych w latach 80-tych to właśnie wizja – jak mówią te środowiska –
„wojny polsko-jaruzelskiej” staje się uosobieniem postawy patriotycznej. Innej
młodzi nie znają. Wracając do poglądu i poetyki Marksa – innych kostiumów
historycznych nie znają. Rewolucja 1905 roku jest tak odległym wydarzeniem, jak
bunt Masława czy reformy społeczne braci Grakchów.
Po przełomie
1989 roku obóz postsolidarnościowy dążył do delegitymizacji Polski Ludowej. Był
to główny cel polityki historycznej tego obozu, chociaż nie wszystkie jego
odłamy aprobowały samo pojęcie polityki historycznej. Natężenie starań dążących
do delegitymizacji PRL-u było różne w różnych odłamach tego obozu. Podobnie
jednak jak odrzucenie dorobku sanacyjnej Polski było fundamentem Polski
Ludowej, tak samo odrzucenie PRL-u było fundamentem III RP. Odrzucenie, czyli w
tym wypadku uznanie Polski Ludowej za państwo niesuwerenne i zbrodnicze. Przez
lata każdy przykład zacofania cywilizacyjnego lub gospodarczego, czy patologii
w życiu społecznym tłumaczony był „dziedzictwem PRL-u”. Był to swoisty
intelektualny wytrych popularny w publicystyce, ale używany także w życiu
naukowym. Do rangi aksjomatu urosła figura homo sovieticusa, stojącego na
drodze do „normalności”. Niezależnie od podejścia do tak istotnych spraw jak
dekomunizacja, czy lustracja, obóz postsolidarnościowy łączyła ta narracja. W
jej propagowanie zaangażowano nie tylko polityków, ale również media i system
szkolnictwa. Rewizji uległy szkolne podręczniki i programy nauczania. Z czasem
do tej machiny dołączył Instytut Pamięci Narodowej. W kwestiach stosunku
politycznego powstał – używając terminologii Gramsciego – spójny blok
hegemoniczny. Takiego bloku lewica nigdy nie była w stanie skonstruować.
Co ciekawe
ocena PRL-u ze strony obozu postsolidarnościowego zaczęła się zaostrzać w miarę
upływu czasu. Przełomem było tutaj powstanie Prawa i Sprawiedliwości oraz
uznanie przez tę partię polityki historycznej za jedno z najważniejszych pól
swojej politycznej aktywności. Koresponduje to niejako z „polityką tożsamości”
popularną wówczas w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej. Symbolicznym
wydarzeniem były obchody 60. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego zorganizowane
przez Lecha Kaczyńskiego. Również Platforma Obywatelska w kwestii polityki
historycznej prezentowała narrację zbliżoną do tej propagowanej przez PiS.
Polityka historyczna PO to polityka historyczna PiS w wersji odrobinę
złagodzonej . Jednak liderzy PO posiadają również swój oryginalny wkład w
politykę historyczną obozu postsolidarnościowego. Flagowym przykładem jest teza
Donalda Tuska, że II wojna światowa skończyła się w roku 1989. PRL w tym ujęciu
był państwem permanentnego stanu wojennego. Taki obraz bywa zresztą kreowany
przez szkoły i środki masowego przekazu.
Wybory
parlamentarne 2015 roku przyniosły dalszą radykalizację nastrojów
antykomunistycznych w Sejmie. W myśl zasady, że im dalej od komunizmu, tym
bardziej należy zwalczać jego relikty. Ustawa „dekomunizująca” przestrzeń
publiczną została przyjęta bez głosu sprzeciwu. Żaden poseł nie zająknął się,
że łamie ona konstytucyjną zasadę samodzielności samorządu terytorialnego.
Nadawanie nazw ulicom jest wyłączną kompetencją organów samorządu
terytorialnego. Tymczasem nowe prawo nadaje wojewodom prawo do dyscyplinowania
niepokornych samorządów. Tych, którzy nie chcą „dekomunizować” Dąbrowszczaków,
1 maja, Oskara Lange i Olofa Palmego. Oddolne protesty przeciwko ekscesom
„dekomunizacji” dają nadzieję na sprzeciw wobec coraz bardziej radykalnie
prawicowej wizji przeszłości.
Co proponujemy?
Polityka pamięci Państwa Polskiego powinna być bardziej pluralistyczna.
Tradycja lewicowa musi zostać uznana za integralną część tradycji historii polskiego
społeczeństwa. Sam okres Polski Ludowej powinien być obiektem chłodnej analizy
historycznej, a nie polem do poszukiwań argumentów służących do legitymizacji
współczesnej rzeczywistości. Pluralistyczna
polityka pamięci nie będzie możliwa póki będzie istniał IPN w obecnym
kształcie, przypominającym strukturę Ministerstwa Prawdy. Dlaczego sprzeciwiamy
się IPN: Jak słusznie zauważył prof. Bronisław Łagowski IPN to czerezwyczajka.
Instytucja ta może i jest dobra na czas rewolucji, ale z pewnością nie mieści
się w ramach demokratycznego państwa prawnego. Myśl tę rozwinął prof. Andrzej
Romanowski, redaktor naczelny Polskiego Słownika Biograficznego: „Instytut
Pamięci Narodowej łączy pod jednym dachem dwie instytucje – prokuraturę i
placówkę historyczną. A przecież cele obu instytucji są całkowicie odmienne!
Prokurator zmierza do osądzenia, historyk – do zrozumienia mechanizmów .
Prokurator nie szuka okoliczności łagodzących – nad tym może się zastanawiać
adwokat, i to nie w IPN, bo go tu nie ma, lecz na rozprawie sądowej. Historyka
natomiast nie interesuje kwestia winy czy kary, lecz analiza procesu
dziejowego”.
Co zrobić z
IPN? Archiwalia powinny zostać przekazane do Archiwum Akt Nowych. Prokuratorów
przenieśmy do Prokuratury Generalnej i tam zajmą się ściganiem przestępców.
Edukacja historyczna powinna być realizowana w postaci grantów badawczych, w o
które niech ubiegają się uniwersytety i inne instytucje naukowe. A Biuro
Lustracyjne można zlikwidować . Niech kwestie związane z agenturą badają po
prostu historycy. Nauki historyczne powinny być wolne od nacisków politycznych.
Polityka pamięci prowadzona przez państwo musi uwzględniać wielość doświadczeń,
tradycji i wrażliwości w polskim społeczeństwie . Nie może być ona narzędziem
przemocy symbolicznej, historycznego rewanżu, gdyż prowadzi do czynienia z
części Polaków obywateli drugiej kategorii. Na to w demokratycznym państwie nie
ma miejsca.